The Creative Act (Rick Rubin) - Recenzja

February 28, 2024

books
creativity

Są książki, które nie są łatwym materiałem do zrecenzowania. Są też takie, których nie czyta się łatwo. Pozycja "The Creative Act: A Way of Being" Ricka Rubina wpisuje się w obydwie te kategorie.

Miałem spory problem z obraniem sposobu czytania tej pozycji, która jest raczej zbiorem luźno powiązanych ze sobą esejów niż metodyczną pozycją odkrywającą tajniki umysłu producenta z Long Beach. Najpierw próbowałem czytać jednym ciągiem kolejne kilkustronicowe rozdziały, by szybko zorientować się, że nie zawsze są one ułożone w logicznym ciągu. Następnie stwierdziłem, że właściwym podejściem będzie czytanie jednego rozdziału dziennie (a są one wyjątkowo krótkie) i medytacja nad jego treścią. Doprowadziło to do robienia sobie przerw na inne lektury i w rezultacie odłożenia książki na długie tygodnie na bok. Ostatecznie wróciłem do niej używając autorskiej metody pt. "czytam, ale zastanawiam się tylko nad fragmentami, które pociągają u mnie za jakąś wewnętrzną strunę".

I chyba ta ostatnia część jest odpowiednim podejściem, przynajmniej dla mnie.

Rick Rubin to postać, która uformowała mój okres dojrzewania. Red Hot Chilli Peppers, AC/DC, Metallica, System of a Down, Johnny Cash, Rage Against The Machine - to tylko kilku artystów, na których albumach odcisnął swoje piętno. Producent kontrowersyjny, działający od dekad z niepodważalnym wpływem na rynek muzyczny. Dla urodzonych w latach 90 przedstawicieli obozu metalów (w przeciwieństwie do skejtów) Rubin był twórcą playlisty zapisanej na 256 megabajtowych odtwarzaczach mp3 - niezależnie czy byli tego świadomi, czy nie.

Książka zawiera odniesienia do pracy twórczej Rubina. Często napotykamy anegdoty i opowieści o różnych podejściach do rozwiązywania problemów pojawiających się w studiu. I gdyby na tym poprzestał, byłoby o wiele lepiej. Niestety, autor poszedł dalej i wszystko podlał buddyjsko brzmiącym posthippisowskim sosem i co rusz słyszymy, że oto kluczem do bycia kreatywnym jest nastrojenie swojej wewnętrznej anteny na sygnały dobiegające z Kosmosu.

To moim zdaniem największa wada książki. Sięgnąłem po nią bez robienia większego rozpoznania i spodziewałem się listy technik, które sam Rubin lub artyści z nim współpracujący używają w pracy. Dostałem w zamian niuejdżowe wynurzenia, które zawierają w sobie zaskakująco mało konkretów. Pozycję zamiast oryginalnych 400 stron można byłoby spokojnie zamknąć w 100 stronach i nadal zostałoby nam miejsca na kilka stronic z kilkuwierszowymi bon-motami, których tutaj dostatek.

Kolejnym zarzutem, którym mógłbym tutaj przedstawić to kłujący w oczy amerykocentryzm. Jeżeli mamy przykłady z życia artystów, którzy nie urodzili się w USA, to są to przedstawiciele szeroko rozumianego establishmentu sztuki z Europy Zachodniej, którzy osiągnęli światową sławę. Mało tutaj wyjścia poza dobrze znany mainstreamowy zachodni krąg kulturowy. A taka perspektywa byłaby niewątpliwie ciekawa. Przecież nie tylko wielcy artyści tworzą, o czym sam Rubin wspomina wielokrotnie, co więc z kulturą ludową, amatorskimi aktorami albo muzyką tradycyjną? Szkoda, że tego tu zabrakło.

Żeby nie było, że tylko tutaj narzekam, to muszę wspomnieć, że niewątpliwą zaletą jest styl pisania Rubina. Lubię książki, które nie są listą synonimów z trzeciej pozycji słownika, a zachowują esencję myśli i dają wrażenie swobodnej rozmowy z autorem. Tutaj ta technika sprawdza się wyśmienicie. Łatwo dzięki temu będzie wrócić na chybił trafił do jednego rozdziału kiedyś w przyszłości.

Podsumowując, miałem spore oczekiwania co do "The Creative Act", których autor niestety nie spełnił. Niemniej jednak nie jest to stracony czas, bo mam wrażenie, że trochę od czytelnika zależy, w którym kierunku potoczy się jego medytacja po przeczytaniu jednego z krótkich rozdziałów. I to chyba właśnie tak trzeba podejść do książki Rubina - to zbiór punktów startowych do rozbudowanych przemyśleń na temat tej wybitnie ludzkiej rzeczy - tworzenia.